niedziela, 29 czerwca 2014

MÓJ ZIĘĆ.



Tematem tego posta miało być coś innego.
Niestety, wczoraj wieczorem a właściwie już w nocy zrobiłam coś z czym nie moge się pogodzić.
I choć nie ma w tym mojej winy nie mogę sobie tego wybaczyć.
Minęło już napewno co najmniej 10 lat gdy ustanowiono u nas DZIEŃ TEŚCIOWEJ.
Mój zięć nigdy nie pominął tego dnia.
Zawsze tego dnia składa mi życzenia i zawsze dostaję od niego jakiś upominek.
W tym roku jak zwykle były życzenia i oczywiście był prezent.
Prezentem tym była lampka nocna która była mi bardzo potrzebna. Na dodatek była bardzo ładna.
Była w moim guście i moim ulubionym kolorze. Stawiając ją przed snem na stoliku który zawsze mam w nocy pod reką, bardzo uważam żeby czasami nie wypadła mi z rąk.
Tutaj muszę się troszkę cofnąć w czasie żeby wyjaśnić dlaczego ten prezent był dla mnie taki ważny.
Od kiedy chemia doprowadziła do uszkodzenia u mnie nerwów obwodowych mam właściwie zawsze zdrętwiałe dłonie. Czasami jest delikatne i mogę wtedy coś nimi robić. Właściwie przyzwyczaiłam się już do tego.
Bywa jednak że zdrętwienie jest bardzo silne na dodatek bolesne.
Wtedy staram się nie robić czegoś co nie jest konieczne.
Wczoraj wieczorem jak zwykle, chciałam postawić lampkę na stoliku.
Robiłam to naprawde bardzo uważnie, jednak lampka, moja piękna lampka, nie wiem jakim cudem wyśliznęła mi się z ręki i upadła.
Upadła i potłukła się.
Moja lampka, moja wspaniała lampka.
Lampka od mojego zięcia.
Od tego zięcia ktory mógłby być wzorem dla wszystkich zięciów
Nie jest jakimś ideałem, ma jak każdy swoje humorki.
Długo musiałam się go uczyć żeby zrozumieć dlaczego czasami jest właśnie "taki".
Teraz już go rozumiem, już się go nauczyłam i wiem że to jest dobry, kochany człowiek z zaletami ale i z wadami. Jak każdy.
Ale jest dobry.
To naprawde dobry, kochany zięć.
A ja stłukłam lampkę od niego.
Od mojego zięcia.
Jakoś nie umiem sobie tego wybaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz