piątek, 27 czerwca 2014

SZPITAL.



Wczoraj była u mnie moja pani doktor.
Gdy opowiedziałam jej o tym nagłym zaśnięciu, o tym upadku i kilkugodzinnym śnie na podłodze w przedpokoju, podjęła wydaje mi się że słuszną decyzję.
Szpital.
Tak sobie tu lekko napisałam "szpital" a ja strasznie boję się szpitali. I nie chodzi tu o szpital jako taki. Sam pobyt w szpitalu bardzo mi nie służy.
Jestem strasznym nazwę to "przejmuchem".
Nie potrafię patrzeć na czyjeś cierpienie nie przejmując się tym. Natychmiast budzi się we mnie chęć przyniesienia pomocy takiej osobie. Wiem że ważne jest pozytywne nastawienie chorego do choroby. Dużą rolę odgrywa rozmowa z kimś, taka pozytywna rozmowa. Dobra rozmowa jest jak lek, przynosi ulge i wtedy chory lepiej znosi to czego niestety czasami nie można uniknąć. Często więc jestem przy takim chorym, rozmawiam, stawiam za przykład siebie, staram się dotrzeć do tego co jest u tej osoby ważne, co tą osobę najbardziej dręczy.
Jest tylko jeden problem.
Zauważyłam że pomagając komuś szkodzę sobie.
Tak jak wspomniałam jestem "przejmuchem" i w rezultacie sama robię się bardziej chora niż w chwili gdy przyszłam do szpitala. Do mojej choroby dołączyło to czego "nawdychałam" się słuchając innych.
Dlatego tak jak napisałam - boję się szpitali.
Wiem że muszę iść i chyba pójdę. Rozum podpowiada że konieczne jest przeprowadzenie badań. może one ujawnią co jest powodem tych moich nagłych zaśnięć.
Najgorsze w tym jest to że nie ma niczego, absolutnie niczego co wskazywałoby mi że za moment mogę zasnąć.
Przemyślałam to sobie i zrozumiałam że dla mnie zwykły spacer może się żle skończyć. Moge upadając uderzyć się n.p. w głowę, upadek taki może przydarzyć się także na środku ulicy.
Można by tu podawać jescze wiele przykładów ale po co.
Trzeba to poprostu zbadać.
Może badania wyjaśnią co się ze mną dzieje, może jest na to jakiś lek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz