sobota, 25 stycznia 2014

Wspomnienia.


Pamiętam nasz ślub.
Kościół stał na wzgórzu i żeby do niego wejść trzeba było pokonać sporo schodów. Na którymś z nich przydeptałam sobie sukienkę ślubną. Zrobiłam to tak solidnie że aż wyrwałam kawałek materiału.
Jest taki przesąd że jak przydepcze się sukienkę to przydeptuje się czy też niszczy swoje szczęście małżeńskie. U mnie sprawdziło się to dość szybko. Dokładnie pamiętam sam moment zaślubin. Byłam bardzo przejęta, słowa przysięgi małżeńskiej wypowiadałam z takim uczuciem z taką wiarą. Ja w to co mówiłam naprawdę wierzyłam.
Bardzo szybko przekonałam się że było to tylko moje pobożne życzenie.

Mieszkaliśmy wtedy wszyscy w tym maleńkim mieszkanku (13m kwadratowych) w 6 osób więc moje wesele było u kogoś z rodziny. To właściwie było bardziej przyjęcie niż wesele. Rodzina Karola była z innego miasta więc taksówki dla nich musiał zamówić ktoś z mojej rodziny. Zajęła się tym Janka. Po ślubie wszyscy pojechali pod adres domu w którym było wesele a ja z Karolem pojechaliśmy do zdjęcia. Gdy my tam dotarliśmy wszyscy powinni już być.
Zaskoczona byłam że mój mąż nie przeniósł mnie przez próg ale jak się potem okazało był to nieistotny drobiazg.
Gdy tylko weszliśmy, ktoś z rodziny Karola rzucił się na niego z płaczem że nie ma jego siostry, zginęła. Karol odepchnął mnie tak że aż się zatoczyłam i ruszył w poszukiwania siostry. Zamknęłam się w łazience i płakałam, strasznie płakałam. Taki był mój powrót ze ślubu.
Siostra znalazła się dość szybko, po prostu pan taksówkarz zniszczył kartkę z adresami i po ślubie wrócił pod adres z którego  był wyjazd do kościoła. Sąsiedzi wiedzieli gdzie jest wesele i ich pokierowali. I to był koniec dramatu.
Samo wesele to było jakieś 14 - 15 osób, przygrywał nam na akordeonie taki młody chłopak
Nie mam pretensji do rodziców że było tak skromnie. Wydaje mi się że oni na swoje możliwości finansowe zrobili to co mogli zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz