sobota, 1 lutego 2014

Z mojego życia.


Jestem małpą, cholerną małpą.
Co ja jeszcze odstawię?
Co ja jeszcze zrobię?
Jak urozmaicę życie moim bliskim?
Miałam tego nie pisać, bo głupio jest pisać o tych swoich ciemniejszych stronach. Ale to z kolei  byłoby nieuczciwe pisać tylko o swoim bólu o cierpieniu. O tym jaka to ja jestem biedna. Ale już cicho sza o tym co ja potrafię odstawić.
A więc do dzieła "biedactwo".
Pisałam jak bardzo kocham moje dzieci - Mariolę i Marka. To naprawdę najważniejsze osoby w moim życiu. Ufam im całkowicie i bezgranicznie. I to właśnie ich - moje dzieci ostatnio bardzo skrzywdziłam. Najdziwniejsze, wręcz głupie jest to że poszło o taką głupotkę a właściwie nie, to mama dała popis o nic.
 Kilka dni temu przyszedł do nas Marek i przyniósł mi tytoń bo przecież palę jak lokomotywa spalinowa a że mam tę swoją śmieszną emeryturę więc robię papierosy sama i  jest dużo taniej.
Były jeszcze sprawy które Marek zrobił po swojemu a prawdopodobnie uzgodnił to ze swoją żoną tyle że było to inne nie takie jak ja to widziałam. I co robi mama?
Wpada w histerię. Ryczy, ma straszny żal do syna, wytyka mu jak bardzo żle postąpił. Mama. Mama która z miłości do swojego dziecka wystawia jego psychikę, jego nerwy do granicy wytrzymałości.
Na szczęście jest Mariola. To ona mnie uspakaja, tłumaczy że Marek kierował się naprawdę najlepszymi intencjami. No i mama co nieco zaczęła kapować. Nawet przeprosiła syna.
Ale to nie koniec. Mama to straszna przeżywaczka.
Po wyjściu Marka mama analizuje wszystko od początku i wreszcie rozumie jaką jest skończoną idiotką. Jak ja mogłam tak dręczyć swojego syna i to całkowicie bezpodstawnie. przecież wiem że on ma dość swoich kłopotów a ja mu jeszcze dołożyłam.
Na szczęcie Marek zadzwonił wieczorem i mogłam wreszcie przyznać się do błędu. Oczywiście nie obyło się bez płaczu i chlipania z mojej strony. Jasne że Marek wybaczył i jest o.k.
Ale to nie koniec. Jest przecież jeszcze Mariolka
Nie wiem czy ja myślałam że jest jej żal że jej nie urządzam takich scen? Więc proszę bardzo może być akcja z córką w roli głównej.
Odkąd zaczęło się leczenie chemią stałam się jakąś taką niewydarzoną ciapą. Ciągle coś niszczę, tłukę, zdarzyło mi się nawet zalać herbatą telewizor.
No więc wczoraj tuż przed snem strąciłam swoją lampkę nocną i uszkodziłam ją tak dokładnie że jest nie do użytku. Tyle że ja muszę mieć taką lampkę na noc w zasięgu ręki. Jejku co się działo.
 Płakałam. Nie ryczałam. Tragedia.
Mariola starała się mnie uspokoić, mówiła że jutro kupi mi nową lampkę, prosiła żebym się uspokoiła. Naprawdę chciała jak najlepiej. A co robi mama?  Wrzeszczy na córkę. Każe jej się zamknąć .Mariola ma do niej nic nie mówić. Ma być cicho.
Biedna Mariola. Idzie do siebie, płacze i jak ją znam na pewno długo nie może zasnąć.
A ja?
Od rana o tym myślę. Zrozumiałam jak bardzo skrzywdziłam swoją córkę. Nie mogę doczekać się jej przebudzenia. I wreszcie jest, wstała. Przepraszam. Jasne że przepraszam, tylko czy wybaczy?
Czy zrozumie? Oczywiście towarzyszy temu mój płacz.
Zrozumiała. Wybaczyła.
Jest mi dobrze.  Po prostu dobrze.
Jednak dla mnie to nie koniec.
Myślę. Co się ze mną dzieje? Dlaczego tak się zachowuję, tak dziwnie reaguję na normalne sprawy?
Ja naprawdę nigdy taka nie byłam. Kiedyś zawsze było tak że to właśnie ja byłam tą która starała się doprowadzać do zgody. Nie rozumiem sama siebie. Tak dłużej nie może być.
Może się mylę ale jest chyba coś co jest sprawcą tej mojej przemiany.
Zdaję sobie sprawę z tego do czego prowadzi moja choroba. Już teraz bardzo cierpię a rak poszerza swoje terytorium, coraz bardziej mnie ogranicza. Kiedyś wychodziłam do sklepów, marketów, miałam kontakt z ludżmi.  Potem zrobiły się już tylko spacerki, ale miałam taka swoją trasę.  Wreszcie doszło do tego że mogłam wychodzić już tylko do pobliskiego marketu.  A teraz siedzę w domu, zero kontaktu z ludżmi.
Czasami pocieszam się że zawiniła tu pogoda. Zima, mrozy. Może jak się ociepli powrócą chociaż spacerki?
Oby tak było.

1 komentarz: