niedziela, 16 lutego 2014

Diagnoza.


Wczoraj szukając czegoś w szufladzie znalazłam zeszyt.
Miałam w nim notować przebieg i konsekwencje  mojego leczenia.
Robiłam to przez jakiś czas aż w pewnym momencie nie pamiętam dlaczego przestałam pisać.
Dużo tam nie napisałam ale dzięki temu wiem że moja pierwsza wizyta u chirurga onkologa była 5 listopada 2012 roku.

To ten chirurg onkolog po przeprowadzeniu badań stwierdził że w prawej piersi mam guz wielkości 40 mm. Ten sam lekarz wykonał biopsję.
Po kilku dniach są wyniki. Okazuje się że jest to nowotwór złośliwy z ogromnymi przerzutami do kości. Mój pan doktor stwierdza że on nie może mnie już leczyć. Nie ma sensu skazywać mnie na dodatkowe cierpienie związane z operacyjnym usunięciem piersi.
Ponieważ pan doktor jest naprawdę miły i sympatyczny a co chyba najważniejsze ma naprawdę wspaniałe podejście do pacjenta upieram się prosząc aby to on mnie leczył.
Pan doktor cierpliwie tłumaczy mi że on jest chirurgiem i u mnie on naprawdę nie ma co robić. Jego rola jest skończona. Teraz może mnie leczyć lekarz  chemioterapeuta.
Okazało się że przez wiele lat stawiano niewłaściwą diagnozę. Gdyby przed laty zdiagnozowano mnie właściwie, może w porę zoperowano by mnie. Może nawet doszłoby do usunięcia piersi ale nie byłoby przerzutów do kości,
Teraz niestety za póżno, na wszystko za póżno.
Pozostała mi chemia i cierpienie.
I jeszcze pytanie.
Dlaczego?
Dlaczego przez szereg lat nie było lekarza który zdiagnozowałby  mnie właściwie?
Czy żal było pieniędzy na rezonans magnetyczny który sporo kosztuje a ja mam już przecież trochę ( 65 ) lat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz