niedziela, 22 grudnia 2013

Mój rak.


A byłam już taka spokojna. Zakodowałam sobie w psychice że mój rak jest takim trochę leniuchem.
Chorowałam już na niego (nie wiedząc że to rak) chyba z 5 lat. Fakt że się rozwijał, bóle się ciągle nasilały, połykałam coraz silniejsze leki, ale dlatego że trwało to przez lata wytłumaczyłam sobie że teraz też da mi trochę dłużej pożyć. Niestety coś mu się ostatnio pomieszało. Zapomniał się czy co?
Pomimo zwiększania dawek leków przeciwbólowych mój dziki lokator coraz bardziej atakuje. Bóle są straszne, tego nie da się z niczym porównać

 Jest mi żal, cholernie żal. Przecież nie zrobiłam w swoim życiu nic strasznego żebym teraz była tak strasznie karana. Zawsze myślałam że cierpi się za coś że to jest jakaś kara. Nie byłam jakimś wzorcem ale też świadomie nie robiłam chyba nic złego. Więc dlaczego? Jestem takim typem człowieka raczej do ludzi. Pamiętam jak trudno było mi pogodzić się z tym że muszę ograniczyć swoje wyjścia z domu, potem przyszły kule które bardzo pomagały mi w moich spacerkach. Niestety doszło do przerzutów na barki i kule musiałam odstawić, za bardzo obciążałam te barki. Teraz mam balkonik, uznałam go za cudowny wynalazek cały ciężar ciała można spokojnie przenieść na niego, jest nawet koszyczek na zakupy. jaka to frajda wchodzić do sklepów, marketów, oglądać towar a nawet robić jakieś zakupy. No i co? Czyżby gdzieś tam uznano że jak dla mnie za dużo dobrego? Coraz mniej wychodzę bo muszę te wyjścia  prawie zawsze odpokutować. Przede wszystkim ciągle macham lewą ręką bo mi drętwieje a bóle, szczególnie lędźwiowe są tak straszne że z wielkim trudem poruszam nogami. Wychodzę, jasne że co kilka dni wychodzę ale nie mogę powiedzieć że tak po prostu wyszłam sobie na spacerek.
W ogóle ten mój rak nabrał takiego tempa że jeśli trochę nie przyhamuje to chyba nie jest mi dane zbyt wiele życia.
Chcę żyć, tak bardzo chcę jeszcze żyć tylko bez tego strasznego cierpienia.
Czy jest mi to dane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz