sobota, 3 maja 2014

Normalne postrzeganie życia.


 Zauważyłam że od jakiegoś czasu inaczej podchodzę do wspomnień.
Nie analizuję, tak jak jeszcze niedawno to robiłam. Nie przeżywam, nie płaczę.
To wygląda tak jakbym pogodziła się z tymi wszystkimi często bardzo przykrymi faktami z mojego życia.
A jeszcze tak niedawno cierpiałam, łzy same napływały mi do oczu na wspomnienie czegoś niemiłego.
Zastanawiam się dlaczego tak się stało, przecież nadal jestem chyba aż za bardzo uczuciowa, w codziennym życiu nadal przeżywam i martwię się szczególnie o moich najbliższych.
To jakby pogodzenie się dotyczy wyłącznie mojej przeszłości.
Jeszcze niedawno moją normalną reakcją było "jak ona lub jak on może". Teraz to zniknęło. Gdzieś sobie poszło i o dziwo czuję się z tym dobrze.
Przykładem niech będą moje ostatnie odwiedziny u  Karola. Było to w Święta Wielkanocne. Pamiętam jak bardzo cierpiałam na sam widok firanek które dostał od Janki. Ależ ja byłam durna.
Teraz widzę to inaczej. Chyba otworzyła mi się jakaś klapka mądrości w moim mózgu.
Ostatni telefon od Karola miałam w pierwszych dniach stycznia. Nadal nie wiem dlaczego przestał do mnie dzwonić.Wydzwania przynajmniej dwa razy dziennie do Marioli i do Wiktorii. Mieszkamy z córką i wnuczką w jednym domu, chyba więc bardziej dobitnienie nie może okazać lekceważenia mnie a ja idiotka cierpiałam, płakałam, gdy zbliżała się godzina w której ma zwyczaj dzwonić czekałam że zadzwoni też do mnie.
Teraz gdy patrzę na to wreszcie normalnie myślę że wtedy BOZIA odebrała mi rozum.
Dotarło też wreszcie do mnie że Karol i Janka muszą darzyć się chyba od dziesiątków lat wielkim  uczuciem.
Trochę trudno jest mi zrozumieć że zabrakło miejsca na szcunek dla kogoś kto przez dziesiątki lat  budował Karolowi rodzinę.
Tak, chodzi tu o mnie.
Podczas gdy on prowadził lekkie beztroskie życie, dawał mi jakieś resztki pieniędzy których nie zdążył przepić, ewentualnie mogły to być też kwoty które pozostawiała mu Janka, ja samotnie wychowywałam jego dzieci.  Chodziłam, prosiłam, błagałam we wszystkich możliwych urzędach o mieszkanie. Wyprosiłam, załatwiłam. Ma teraz to naprawdę ładne mieszkanie i dzięki mojej zapobiegliwości mieszka w nim.
Ja z córką, zięciem i wnusią mieszkam w drugim, spółdzielczym na które też sama uskładałam pieniądze.
Ja naprawdę zawsze byłam sama.  Ze wszystkimi kłopotami, chorobami dzieci, poprostu z codziennym życiem raz lepszym raz gorszym.
I naprawdę nie wpoiłam dzieciom nienawiści do ojca.
Przykładem niech będzie fakt że teraz,  gdy Karol jest stary i chory dzieci zajmują się nim i załatwiają wszystkie sprawy związane z chorobą. Właściwie nie tylko z chorobą. Zarówno Mariola jak i Marek załatwiają ojcu wszystko co jest mu potrzebne i odwiedzają go.
W tym momencie wracam do szacunku.
Teraz nie czekam już na ten nieszczęsny szacunek. Chyba już nawet nie chciałabym go.
Cenię sobie coś takiego naturalnego, szczerego.
A tego poprostu nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz