wtorek, 13 maja 2014

Upragniony urlop Karola.



Mieszkaliśmy w takim maleńkim mieszkanku.
Jedno pomieszczenie o powierzchni 13m kwadratowych.
Ja, Karol i dwoje dzieci.
Karola właściwie prawie nigdy nie było. Pracował w delegacji.
Ja pracowałam i zajmowałam się wychowywaniem dzieci.
Mariolka jak tylko skończyła 3 latka poszła do przedszkola.
Marek, 6 lat starszy od Mariolki zajmował się siostrą gdy ja o 5-tej rano wychodziłam do pracy.
Żal mi było tego mojego synka gdy przed wyjściem musiałam go obudzić. Przecież on miał dopiero 9 lat a już miał poważne obowiązki. Żeby nie zasnąć ubierał się i czekał na otwacie sklepu. Potem szedł po pieczywo i szykował śniadanie dla siebie i siostry. Pomagał ubrać się Mariolce póżniej prowadził Mariolę do przedszkola a sam szedł do szkoły.
Najgorzej te moje kochane dzieci miały gdy nastały już przymrozki, byli wtedy w zimnym nieogrzewanym mieszkaniu bo do ogrzewania i jednocześnie do  gotowania służyła kuchnia węglowa. Nie podpalałam w niej bo nie mogłam zostawić dzieci samych z ogniem.
Bardzo czekaliśmy na zimę bo wtedy Karol miał urlop.
Marek nie musiał wtedy wstawać tak raniutko. To Karol szedł do sklepu, to on szykował dzieciom śniadanko, ubierał Mariolę, Marek już tylko prowadził sostrę do przedszkola a sam szedł do szkoły.
Któregoś roku gdy zbliżał się już ten tak bardzo wyczekiwany urlop, Karol przyjechał z wiadomością - w jego firmie zaproponowano mu żeby nie brał urlopu a w tym czasie podpisałby umowę na pracę na  "akord ugodę".  Nie byłoby urlopu ale miał okazję zarobić naprawdę spore pieniądze. Nie pamiętam już ile to miało być, ale gdyby liczyć na te pieniądze jakie mamy teraz to byłoby około 5-ciu tysięcy złotych.
Biłam się z myślami, co robić. Z jednej strony pomoc dla dzieci i dla mnie, z drugiej pieniądze których ciągle nam brakowało.
Wybrałam pieniądze, nie z zachłanności, nie.
Pomyślałam że wreszcie staniemy na nogi, wyrównamy zadłużenia w czynszu, oddamy to co od kogoś pożyczyliśmy i wreszcie pożyjemy normalnie.
Byłam strasznie naiwna.
Karola nie było całą zimę, ja i dzieci męczyliśmy się nadal sami. Niestety, pieniążków też nie było.
Było nawet mniej niż normalna wypłata.
Pamiętam że płakałam wtedy z żalu, bezsilmości, udręki, strasznego przemęczenia.
Z tych nędznych pieniędzy jakie mi dał musiało być dla niego na życie i dojazd do pracy.
Dla nas już nic nie zostało.
Poszłam z dziećmi do swoich rodziców z prośbą o przyjęcie nas i utrzymanie do mojej wypłaty.
Przyjęli nas, to nie był zresztą jedyny taki raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz