niedziela, 11 maja 2014

Mój najpiękniejszy okres z życia z Karolem.



Pamiętam okres gdy Karol po trzymiesięcznym pobycie w szpitalu wrócił do domu.
Było jeszcze dość długie leczenie ale już w domu.
Karol wrócił do zdrowia i zaczęło się normalne życie.
Tamte czasy wspominam jako najpiękniejsze w całym moim życiu z Karolem.
Wydaje mi się że Karol zaczął cenić sobie fakt że pomomo iż właściwie nigdy go nie było, nie brał udziału w wychowywaniu dzieci, nie interesowało go jaki ma dom i co własciwie ma w tym domu, ma rodzinę.
Dostrzegł że ma dzieci, wprawdzie już dorosłe ale jego dzieci. Dzieci które go szanują, na które zawsze może liczyć. Ma wnuki - od syna wnuka Damiana a od córki wnuczkę Wiktorię.
Ma dom. Byłam zawsze raczej taka zapobiegliwa. Nie poprzestałam na tym że wywalczyłam mieszkanie kwaterunkowe, uzbierałam też pieniądze na mieszkanie spółdzielcze.
To był ogromny wysiłek. Pamiętam że jeden kredyt gonił drugi kredyt. Musiałam jak najpredzej uzbierać jedną trzecią warotści wkładu mieszkaniowego bo od tego momentu liczył się okres wyczekiwania na meszkanie. Zrobiłam to, uzbierałam te pieniąsze. Od tej chwili na mieszkanie czekałam 13 lat.
To wszystko wyszło jednak na dobre.
Byliśmy z Karolem po rozwodzie więc gdy dostałam wreszcie upragnione mieszkanie spółdzielcze,  Karol został w tym  w którym mieszkaliśmy wszyscy. Jest to zresztą bardzo ładne mieszkanie. Wprawdzie tylko pokój z kuchnią ale pokój ma 25 metrów kwadratowych.
Zaczęły się naprawdę piękne lata.
Byliśmy wprawdzie po rozwodzie ale żyliśmy naprawdę zgodnie.
Dość często odwiedzaliśmy się. Utarł się nawet taki zwyczaj że dwa razy wtygodniu jadaliśmy wspólne obiady. Był dzień Karola i był nasz dzień. Raz my szliśmy na obiad do Krola raz on przychodził do nas. Pamiętaliśmy o swoich imieninach i urodzinach.
Żyliśmy tak jak powinna żyć zgodna szczęśliwa rodzina i byliśmy naprawdę szczęśliwi.
Pamiętam co powiedziałam kiedyś Karolowi - młode lata nam nie wyszły i nie przeżyjemy ich drugi raz ale możemy być teraz szczęśliwi, możemy dać szczęście naszym dzieciom. I tak było.
Mieszkamy tu już 25 lat, ludzie znają się tu dobrze, widzieli że Karol przychodzi tu często, pytali nawet o niego. Nie ukrywałam niczego no bo niby po co? Nie musiałam zresztą niczego mówić, ludzie widzieli że żyjemy zgodnie.
Nie pomyślałam tylko że tuż obok mieszka jeden z braci i jego żona która wprost kocha ploty.
Ploty to jeszcze nic wielkiego, gorsze było to czego się wogóle nie spodziewałam. Kochana bratowa wszystko przekazywała Jance a ja naprawdę nawet przez moment nie pomyślałam że ta jakaś dziwna nienawiść Janki do mnie jeszcze trwa.
Niestety trwała, trwa zresztą do dzisiaj. Powoli zaczęło się u nas psuć. Karol zaczął nie wiadomo o co obrażać się. Przestawał do mnie dzwonić, zniknęły nasze wspólne obiady, Potrafił nie odzywać się kilka dni a nawet bywało że dłużej. Lekceważenie mnie stawało się coraz bardziej widoczne.
Na jakiś czas zmieniła go moja choroba. Rak - to straszny wyrok. U nas w rodzinie nie umierało się na raka a tu raptem ja wsykakuję z rakiem. Podobno wszystkich tym zszokowałam. Podobno wszyscy zaczęli się modlić o moje zdrowie.
Chyba jednak trochę za długo to u mnie trwa, chyba za długo żyję. Już się chyba nie modlą.
Janka też już nie wytrzymuje. Bierze się do dzieła. Tak zawładnęła Karolem że praktycznie dla niego nie istnieję.
Wprawdzie gdy przychodzi do dzieci jest grzeczny, mówi ładnie "dzień dobry " i "do widzenia" i to wszystko. Ostatnio dzwonił do mnie w pierwszych dniach stycznia,
Nie zależy mi już na nim, nie chcę go już nawet znać ale naprawdę jestem bardzo ciekawa, co ona takiego robi że ludzie stają się wobec niej tacy posłuszni, że tak ją słuchają. Co ona takiego ma w sobie. To musi być coś naprawdę bardzo złego, oktutnego albo............nie wiem co.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz