sobota, 17 stycznia 2015

PRACA.




Jeszcze nie tak dawno wychodziłam na spacery.
Sama.
To znaczy przy pomocy balkonika ale bez czyjejś asysty.
Mogłam spacerwać, wchodzić do skepów, marketów, robić jakieś niewielkie zakupy.
Tak było jeszcze niedawno.
Już nie jest.
Już nie wyjdę sama na powietrze, nigdzie sama nie pójdę.
To rak To on mi nie pozwala.
Bóle, potworne bóle. Wystarczy że pokręcę się trochę po mieszkaniu, coś zrobię, chcę pomóc, być pożyteczną.  Zawsze to odchoruję. To mój rak. Buntuje się. Straszne bóle nóg sięgające pasa. Zawsze to odleżę, odjęczę.
Teraz na jakiekolwiek wyjścia pozostaje mi ten mój fotel na kółkach. Nie wiem jaka jest jego właściwa nazwa. Może ktoś powiedziałby mi żebym cieszyła się z tego że wogóle mam taką możliwość.  Nie cieszę się.  Przede wszystkim datego że potrzebny jest mi ktoś kto będzie ten mój pojazd pchał a to wcale nie jest tak lekko. Słyszałam za swoimi plecami oddech Marioli, słyszałam jak ciężko oddycha. Poza tym brak swobody poruszania się. Wprawdzie Mariola nie robiła żadnego problemu z tego gdzie chciałam pojechać ale we mne tam głęboko w środku tworzyło się coś w rodzaju wyrzutu. Wyrzutu że dla mojego wyjścia, spaceru, powietrza, kntaktu z ludżmi muszę kogoś tak jakby zatrudnić.  Chyba właściwe to nazwałam, przecierz to jest praca i to wcale nie lekka praca,
Dlatego jest mi z tym żle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz