czwartek, 19 lutego 2015

NASZ CHORY SYSTEM LECZNICTWA.



Wczoraj byłam u mojego lekarza.
To lekarz który był bezlitosny dla NFZ.
Odważył się naciągnąć tę instytucję na koszta w wysokści 500 - 700 zł.
Mówię o człowieku który dał skierowanie na rezonans magnetycznty starszej cierpiącej kobiecie.
Przez okres conajmniej 5-ciu lat, żaden z neurologów w mojej miejscowości nie zrobił tego a byłam chyba u wszystkich.
Wtedy gdy już nawet pani rehabilitantka odmówiła przeprowadzania zabiegu ( jęczałam z bólu ) mój lekarz pierwszego kontaktu dał mi któreś już z kolei skierowanie do neurolga, przypadkiem trafiłam na niego.
Dobrze pamiętam jak do tego doszło.
Różnych marketów trochę już u nas narosło.
Wracałam właśnie z któregoś z nich.
Szłam do przystanku autobusowego gdy nagle mój wzrok padł na budynek na wprost.
Była to Przychodnia Lekarska.
Pomyślałam wejdę, zapytam czy pracuje u nich lekarz neurolog.
Jak pomyślałam tak zrobiłam. Był, pracował tam. Zapisałam się na nawet nie jakiś odległy termin.
Tak jak wszędzie pierwsze było skierowanie mnie na prześwietlenie kręgosłupa. Moje dzieci śmiały się że mama prędzej umrze na chorobę poprominną a nie dowie się co jej naprawdę dolega. Zrobiłam takie prześwietlenie. Gdy poszłam z wynikem było już inaczej niż zwykle. Pan doktor zapytał mnie czy robiłam już REZONANS MAGNETYCZNY. Nie robiłam. Przez tyle lat gdy odwiedzałam różnych neurologów żaden z nich nie wpadł na pomysł żeby mnie na takie badanie skierować a ja pacjentka nie miałam pojęcia że takie badanie może pomóc w postawieniu właściwej diagnozy.
Ten pan doktor dał mi skierowanie na badanie. Znowu czekałam niezbyt długo.
Wracając z wynikiem co jakiś czas przystawałam żeby odpocząć, bo dłuższe chodzenie sprawiało mi ból. Przystając czytałam wynik badania. Niewiele z tego zrozumiałam ale cieszyłam się że coś pisze. Myślałam wtedy że może wreszcie dowiem się co mi dolega. Gdybym to wtedy rozumiała napewno nie cieszyłabym się tak bardzo.
Z tym wynikiem do mojego doktora poszła ze mną córka ale została na korytarzu.
Pamiętam, pan doktor przeczytał i zapytał czy jest ktoś ze mną, gdy powiedziałam że jest ze mną córka sam wyszedł i ją poprosił.
Teraz to rozumiem, nie wiedział jaka będzie moja reakcja gdy usłyszę diagnozę.
O dziwo wtedy przyjęłam to w miarę dobrze.
Trafiłam do poradni onkologicznej i do lekarza chirurga onkologa. Nie będę opisywała wszystkich badań jakie musiałam przejść żeby dowiedzieć się że pan doktor nie może mi pomóc.
Trafiłam do niego za póżno. Moja diagnoza brzmi  "złośliwy nieoperacyjny guz sutka prawej piersi z rozległymi przerzutami do kości". Ten pan doktor kieruje mnie teraz do innego lekarza, do chemioterapeuty. Nie rozumiałam tego. Taki miły, sympatyczny lekarz. Ja chciałam zostać u niego.
Pan doktor cierpliwie wytłumaczył mi że jego rola się skończyła. On jest chirurgiem onkologiem, gdyby moje wyniki wskazywały że można mnie operować on bardzo chętnie podjąłby się tego ale niestety u mnie na operację jest za póżno o wiele lat za póżno.
Gdybym trafiła do niego jakieś 5 lat wcześniej wtedy tak ale teraz niestety pozostaje chemia.
Czy ktoś rozumie moją rozpacz, mój żal. Żal sama nie wiem do kogo, do lekarzy?
Myślę że raczej do naszego systemu lecznictwa.
Gdyby w porę zrobiono konieczne badanie ile bólu, ile cierpienia oszczędzonoby mi.
Co ja tu mówię o bólu i cierpieniu.
O ile lat skrócono moje życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz